piątek, 12 kwietnia 2013

Zdjęcia part 12786845991

No więc jak w tytule... Dodam tutaj parę kolejnych moich (bo mieliśmy przecież zaznaczać wkład własny, toteż właśnie to robię...) zdjęć. :)










niedziela, 31 marca 2013

Y.Y.Y.


Nie wszyscy wiedzą, kim jest Karen Lee Orzołek. Za to wszyscy fani Yeah Yeah Yeahs wiedzą, że to prawdziwe imię i nazwisko wokalistki zespołu - znanej jako Karen O. Polsko brzmiące nazwisko po części sprawiło, że nowojorska grupa Yeah Yeah Yeahs założona w 2000 roku, jest tak dobrze znana w naszym kraju.

Zanim Yeah Yeah Yeahs zaczęło istnieć, Karen wraz z gitarzystą Nickiem Zinnerem, prezentowali folkową muzykę jako duet o nazwie Unitard. Zaś z perkusistą - Brianam Chasem - poznała się kilka lat wcześniej w Oberlin College w Ohio. Jednak dopiero kiedy wspólnie połączyli siły powstała jedna z najbardziej energetyzujących grup grających alternatywny post-punk-rock na świecie.

W wywiadzie dla ABC udzielonym podczas jednej z imprez Summer Stage w Central Parku, członkowie zespołu odkryli tajemnicę pochodzenia nazwy zespołu. Otóż wzięła się od powiedzonka z nowojorskiego slangu, a nie jak niektórzy sądzili - od piosenki The Beatles "She loves you".

Już podczas pierwszej próby zespół napisał parę piosenek, by krótko potem napędzić stracha innym nowojorskim kapelom. Zaczął pojawiać się jako support The Strokes czy The White Stripes. Pod koniec 2001 roku wypuścił debiutancką EP-kę i dalej sprawu potoczyły się lawinowo. W 2002 rok wkroczyli koncertowo - pojawili się na South by Southwest - festiwalu w Austin, następnie z Girls Against The Boys odbyli trasę po Stanach, z Jon Spencer Blues Explosion po Europie, aby już w Wielkiej Brytanii mogli pełnić funkcję gwiazdy wieczoru. Dystrybucją ich małego krążka zajęły się dwa niezależne labele: na Wyspach - Wichita Recordings, za oceanem zaś Touch and Go. Rok 2003 uznają za przełom w karierze, bowiem do sklepów muzycznych trafił ich pierwszy album długogrający "Fever to Tell", który sprzedał się nakładem ponad 750 tysięcy egzemplarzy. Trzeci w kolejności utwór z tej płyty - "Maps" - rozsławił ich jeszcze bardziej, bowiem w teledysku pokazano prawdziwe łzy wokalistki. Karen popłakała się, kiedy jej ówczesny chłopak spóźnił się trzy godziny na nagranie klipu. Z kolei wideo do "Y Control" wyreżyserował sam Spike Jonze, który przez jakiś czas związany był z frontmanką. W październiku 2004 roku zespół wydał pierwsze DVD "Tell Me What Rockers to Swallow", zawierające nagranie z koncertu w The Fillmore w San Francisco, wszystkie dotychczasowe wideoklipy i wiele wywiadów.

W wywiadzie udzielonym magazynowi "NY Rock" Nick Zinner przyznał, że największą bolączką zespołu jest to, że nie potrafią pracować nad nowym materiałem podczas tournée. - Zanim zaczęliśmy jeździć w trasy, wtedy kiedy graliśmy koncert w Nowym Jorku co dwa-trzy tygodnie zawsze mieliśmy jakąś nową piosenkę i to nas napawało dumą - wyjaśniał gitarzysta. - Nikt nie chce grać wciąż tego samego materiału - to zamienia się w jakąś parodię z udziałem zespołu. Dlatego drugi album Yeah Yeah Yeahs ukazał się dopiero w marcu 2006 roku. Jego producentem był Sam Spiegel, który już wcześniej pracował z Karen O. przy tworzeniu piosenki "Hello Tomorrow" do reklamy Adidasa. W wywiadzie dla MTV stwierdził, że miał to być koncept-album o kocie Karen i będzie zatytułowany "Coco Beware", jednak stacja została zmuszona sprostować tę wypowiedź, nie poznając się w pierwszym momencie na żarcie producenta. Sama Karen przyznała w Drowed in Sound, że "Show Your Bones" - bo tak brzmiała prawdziwa nazwa krążka - pokazuje, co się dzieje w sytuacji, gdy wtykasz palec do gniazdka kontaktowego. Pierwszy singiel z tej płyty - "Gold Lion" - krótko po wydaniu znalazł się na 18. miejscu brytyjskiej listy przebojów. Jeden z dziennikarzy muzycznych - niejaki Leah Greenblatt - stwierdził, że kawałek jest zadziwiająco podobny do utworu "No New Tale To Tell" formacji Love and Rockets. I choć rzeczywiście, zarzut był poważny, gdyż kompozycje brzmią bardzo podobnie, Yeah Yeah Yeahs nic sobie z tego robiąc, wyruszyło w długą trasę po Europie i Stanach Zjednoczonych. W grudniu 2006 roku, "NME" uznało "Show Your Bones" drugim najlepszym albumem wydanym w ciągu ostatnich 12 miesięcy.

Zanim pojawiło się trzecie wydawnictwo, Yeah Yeah Yeahs dało jego przedsmak w postaci epki "Is Is" zawierającej pięć utworów, w których trzy pojawiły się wcześniej na DVD oraz krótki film nagrany w GlassLands Gallery na Brooklinie. Wiosną 2009 roku cały świat dostał wiadomość od grupy: "Żyjemy i mamy się dobrze". Trio pracowało nad nowym albumem na farmie w Teksasie. - Teksas jest niesamowity. Tworzenie tam było ucieczką do kreatywności. - tak o powstawaniu "It's Blitz!" opowiedziała Karen w wywiadzie udzielonym "New York Times". - Codziennie przychodziliśmy do studia, w którym czuliśmy się całkowicie odosobnieni. To było swego rodzaju surrealistyczne doświadczenie - otwarta przestrzeń na pustyni i wkoło mnóstwo drzew pekanowych - kilometry drzew pekanowych. Ale to wszystko pozwoliło nam jako zespołowi, dokopać się do naszych korzeni. Grupa przyznaje, że ten album brzmieniowo różni się od poprzednich, ale to wciąż Yeah Yeah Yeahs. Piosenki "Runaway" i "Zero" pojawiły się w drugim sezonie serialu "Plotkara".

Karen O. ma na koncie także inne realizacje muzyczno-filmowe, wspólnie z Peaches i Johnnym Knoxvillem nagrała piosenkę "Backass" do filmu "Jackass 2" oraz pojawiła się na ścieżce muzycznej do produkcji o Bobie Dylanie "I'm Not There. Gdzie indziej jestem". W wywiadach Karen przyznaje się do inspiracji twórczością dadaistów i surrealistów. - Lubię humor, a Dada i surrealizm są częścią mojej ekspresji - na przykład prawdziwe emocje, nietraktowanie wszystkiego na serio i ujawnianie absurdalności świata. To wszystko pozostawia duże pole do interpretacji, ale właśnie ta wrażliwość jest mi bliska - opowiedziała w rozmowie z "New York Timesem". Wrażliwość wrażliwością, ale na scenie Karen zmienia się w pełną buntu, waleczności i seksu tygrysicę. W wywiadzie dla magazynu "Ripple" w listopadzie 2006 Karen przyznała, że nie do końca będąc świadomą, w wieku 18 lat wystąpiła w filmie porno, zaaranżowanym przez ówczesnego chłopaka. I choć wszystko wydaje się temu przeczyć, sama mówi o sobie, że jest nieśmiała.

wtorek, 26 marca 2013

Born Villain


Hej, no więc dzisiaj dla wszystkich "odrobinę" przydługa recenzja płyty Warner'a aka Mansona. No to zaczynamy!


Pierwsze przesłuchanie "Born Villain" daje poczucie deja vu – wszystko w porządku, ale już to na poprzednich albumach grupy słyszeliśmy. Jednak Manson i gitarzysta Twiggy Ramirez, obaj odpowiedzialni za większość kompozycji, tylko pozornie niczym nowym nie zaskakują. Przez ostatnie dwa lata składali rozmaite deklaracje. Zapowiadali album deathmetalowy (nawet nie chcę sobie wyobrażać, jak mogłoby to brzmieć z histerycznym, wysokim głosem Mansona) lub inspirowany nagraniami Slayera. Ramirez twierdził, że będzie to punkowa wersja "Mechanical Animals", ale pozbawiona pretensjonalności. Potem wreszcie Manson obiecywał, że to będzie płyta zbliżona do tego, czego sam słuchał, zanim zaczął występować na scenie. Powoływał się na Killing Joke, Revolting Cocks, Bauhaus i Birthday Party. 
Paradoksalnie w tym akurat stwierdzeniu jest najwięcej prawdy. I nie tylko dlatego, że "Born Villain" to pierwsza płyta Mansona w wytwórni Cooking Vinyl, dla której kiedyś nagrywali m.in. Bauhaus i Killing Joke. "Born Villain" odkrywa swoje najciekawsze strony podczas kolejnych przesłuchań. Zza zasłony gotyckiego industrialu wyłania się nowofalowy chłód, za to sekcja rytmiczna zaskakuje niemal funkowym brzmieniem. Zimny industrial w stylu Trenta Reznora nagle wybucha gwałtownymi emocjami ("Pistol Whipped"). Mroczne ballady rzeczywiście brzmią jak Mansonowska wersja piosenek Nicka Cave'a. A na sam koniec pojawia się cover "You're So Vain", wielkiego przeboju Carly Simon z początku lat 70. W oryginalnej wersji w chórkach śpiewał Mick Jagger, zaś Manson do współpracy zaprosił Johnny'ego Deppa. Znakomity aktor przyjaźni się z muzykiem od lat, w kwietniu występował z nim nawet podczas rozdania Revolver Golden Gods Awards w Los Angeles. Depp wyszedł na scenę, by zagrać z Mansonem "The Beautiful People" i "Sweet Dreams (Are Made of This)". "Born Villain" to bez wątpienia dzieło inteligentnego artysty. Manson nieraz dawał dowód swojej fascynacji sztuką i poezją. Tym razem odwołuje się w tekstach m.in. do greckiej mitologii czy poezji Charles'a Baudelaire'a (oczywiście w numerze "The Flowers of Evil"). Kluczowy wydaje się jednak zacytowany we wstępie do "Overneath the Path of Misery" fragment "Makbeta": "Życie jest tylko przechodnim półcieniem (...) powieścią idioty / Głośną, wrzaskliwą, a nic nie znaczącą" (przytaczam w przekładzie Józefa Paszkowskiego). Manson wciąż patrzy na świat jako na miejsce zepsute, beznadziejne, przytłaczające. Teksty buduje na zderzeniu piękna i brzydoty, życia i śmierci, wyzywających fantazji i brutalnej rzeczywistości. I wydawać by się mogło, że odwoływanie się do Baudelaire'a i Szekspira jest zbyt prostym kluczem, ale i tak na scenie alternatywnej Marilyn Manson cały czas jest artystą wyjątkowym. Pozostał prowokatorem – to nieodłączny element jego scenicznego emploi. Ale prowokuje jeszcze inteligentniej niż kiedyś.

Na sam koniec po prostu zachęcam Was po prostu, bez zbędnych ceregieli, do przesłuchania. Przede wszystkim dlatego, że naprawdę mamy tutaj do czynienia z czymś innym niż klasyczny "Antichrist Superstar" czy "Sweet dreams". Zdaję sobie sprawę, że pisząc kieruję się wyłącznie własnym subiektywizmem, aczkolwiek uważam, iż naprawdę warto zapoznać się z kolejną odsłoną tego inteligentnego człowieka.
Cały album wstawiłam na samym początku, enjoy. :)

niedziela, 24 marca 2013


"Czasami muzyka, filmy i książki są jedynymi rzeczami, które pozwalają nam odczuć, że ktoś inny doświadcza tego, co my. Zawsze próbowałem dać ludziom do zrozumienia, że jest dobrze, albo i lepiej, jeśli nie scalą się z programem. Użyjcie swej wyobraźni – jeżeli jakiś dziwak z Ohio mógł stać się kimś, dlaczego ktokolwiek inny nie może taki być poprzez siłę woli i kreatywność?"

Brian Warner



sobota, 23 marca 2013

Wszystko i nic

Hej. Mam dla Was dzisiaj parę fotografii, mam nadzieję, że chociaż niektóre przypadną Wam do gustu. Od razu uprzedzam- nie potrafię robić zdjęć. Chwytam w obiektyw momenty, które -moim zdaniem- są  (lub mogą być) przypuszczalnie ciekawe dla oka.








Dobrej nocy! :)

piątek, 22 marca 2013

Dobre, bo... polskie?

# Polska- Ukraina. Mecz. Przegrany. Cóż, specjalnie mnie to nie zdziwiło. Nie lubię polskiej piłki nożnej, skrupulatnie wyłączam ekran za każdym razem gdy "nasi" grają. Nie mówię, że nie lubię tego sportu- wręcz przeciwnie. Jestem fanką Realu i Casillasa, którego mogę oglądać przez cały czas. I mimo, iż nie przepadam -delikatnie mówiąc- za polskim zespołem i tak praktycznie zawsze jestem skazana na oglądanie każdego meczu. Tak to jest jak ma się młodszego brata, który wręcz cały tym żyje. Krzysiu jak nie kopie to gra w Fifę. I nie, nie ma, że leci mój ulubiony serial w telewizji, pogoda czy wiadomości. No cóż. Wracając do poruszonego tematu... Praktycznie każdy portal społecznościowy uniósł się falą krytycyzmu, co zawsze ogromnie mnie bawi. Cóż. Morał tej bajki jest krótki i dobrze znany, zagrajcie z Polakami- sukces murowany! 
Nasz naród w ogóle jest dość specyficzny. Bardzo wiele z nas wręcz gardzi muzyką powstałą w naszym kraju. Jednakże, uwaga! Nie wszystko co polskie oznacza "gorsze"! Dzisiaj chciałabym Wam to udowodnić, skupię się jednak na aspekcie muzycznym. Przedstawię Wam tylko parę, ponieważ zasypiam już wręcz. XD Dodam może jeszcze tylko: kolejność całkowicie przypadkowa.
Dżem: Sądzę, że jest to taki zespół, którego nie trzeba nikomu przedstawiać po raz któryś . :) Po prostu uwielbiam, uwielbiam, uwielbiam!
Happysad: zespół rockowy założony w 2001 roku. Swoją muzykę zespół określa jako regresywny rock, dopełniony charakterystycznymi tekstami. Nigdy nie potrafiłam przekonać się do tego zespołu, właściwie sama nawet nie wiem dlaczego. Mimo, że ostatnio jakoś bardziej mi "przypada" to jednak nigdy nie "oszaleję" chyba na punkcie tego zespołu.
TSA: Jak to określiła moja mama "mają dwa najbardziej znane kawałki". Konkretniej chodziło jej o "Alien" i "51" (utwór ten w ogóle ma dość ciekawą historię). Uważam, że miała sporo racji, aczkolwiek mimo, że grają dość "agresywnie"- warto zapoznać się z ich innymi kawałkami, zachęcam bardzo!
Czesław Niemen: nawet nie wiem co mogłabym tutaj Wam o nim napisać. Jego muzyka sama przez siebie przemawia. Chyba każdy zna chociażby "Dziwny jest ten świat". Człowiek z niesamowitym głosem, zdecydowanie.
Tadeusz Nalepa: uznawany jest za pioniera polskiego bluesa. Jego "Modlitwa" za każdym razem wywoływała ciarki na mojej skórze.


Coma: Mimo, że słyszałam wiele negatywnych opinii o tym zespole- bardzo lubię od czasu do czasu posłuchać sobie kojącego wokalu Roguckiego.
Katarzyna Nosowska, wokalistka zespołu Hey: Styczeń 2008 przyniósł Nosowskiej nagrodę Fenomen Przekroju za „rzadkie wyczucie klasy, ucho do dobrych tekstów, głos do śpiewania i nieprzeciętny nos do współpracowników.” Słowa te doskonale ją opisują moim zdaniem.

Coma, Hey, T.Love, Kult, happysad, Myslovitz, Lady Pank, Republika, IRA, Wilki, Pidżama Porno, SNL, Normalsi, TSA, Tilt, Farben Lehre, Lipali, Akurat, Illusion, Black River, Psychocukier, Dezerter, Brygada Kryzys, Palm Desert, The Bill... Mimo, że nie wszystkie z tych zespołów darzę sympatią to uważam, iż warto jest przesłuchać ich utwory i ukształtować sobie o nich zdanie.

Dobranoc!

wtorek, 19 marca 2013

almost lovers

Hej!
Tak jak obiecałam, wstawiam Wam swoje kolejne nagranie. Nie jest ono zbyt dobre pod względem jakościowym czy technicznym, a ja tym razem parę razy za bardzo zbliżyłam się do mikrofonu, co słychać... Aczkolwiek znowu polegam na Waszej łaskawości. :P
No cóż. Zapraszam do posłuchania. :)


http://ising.pl/nagranie/16o8je366li,A_Fine_Frenzy-Almost_Lover

sobota, 16 marca 2013

M U R

# Zostałam obdarzona gustem muzycznym, który czasami bywa moim przekleństwem. Przede wszystkim dlatego, że charakteryzuje mnie ogromny "głód" na piosenki, które w moim mniemaniu są "dobre". Niestety, czasami ciężko znaleźć jest coś nowego i kreatywnego. Doświadczyłam tego dzisiaj rano, robiąc "przesiew" nowych płyt. Obecnie mamy wszystko, ale co za tym idzie- coraz gorzej jest z poziomem. 

Dzisiaj będzie więc troszkę inaczej. Napiszę Wam o... biograficznej operze rockowej. Mam nadzieję, że brzmi ciekawie. :) No to zaczynamy!
Chyba większość zna (albo i nie?) zespół o intrygującej nazwie: Pink Floyd. Przyznam się szczerze, że ich dzieła są ogromnie trudne do pojęcia, czasami niezrozumiałe i względnie chaotyczne. Album "The Wall" po raz pierwszy przesłuchałam z tatą w gimnazjum. Nie zrozumiałam go prawie wcale, ale -kuriozalnie!- spodobał mi się. Do tego stopnia, że zaczęłam coraz bardziej interesować się tym zespołem. 
Ś   C   I   A  N  A  . . .
No właśnie. "The Wall". Album wyjątkowy pod każdym względem! Według zamysłu Rogera Watersa, który stał się "dyktatorem" grupy, krążek miał być protestem przeciw rockowym koncertom stadionowym, a także wyobcowaniu artysty rockowego oraz metaforycznemu murowi, który odizolował go od publiczności. Mimo głównych założeń w trakcie pisania tekstów i komponowania temat rozwinął się i muzyka powiedziała znacznie więcej. Jak już powiedziałam wcześniej "The Wall" to opera rockowa oparta w dużej części na wątkach autobiograficznych Watersa. Historia opowiada o życiu rockowego muzyka o pseudonimie Pink (od nazwiska Pinkerton). Utwór "Mother" ukazuje dzieciństwo chłopca. Był on wychowywany tylko przez matkę, która w stosunku do niego stawała się ogromnie nadopiekuńcza. Chciałabym tutaj przytoczyć tłumaczenia tej piosenki:
"Ona nie pozwoli ci odlecieć, ale być może pozwoli zaśpiewać
Mama wychowa Cię w cieple i wygodzie(...)
Oczywiście, że mama pomoże Ci zbudować mur".
Wrócmy więc do naszej historii. Ojciec Pink'a zginął na wojnie we Włoszech, podobnie jak ojciec Watersa (utwór "Another Brick in the Wall, part 1- "kolejna cegła muru". Part 2  opowiada zaś o nieludzkiej i nieprzyjaznej szkole, gdzie dzieci maszerują sztywno, przypominając roboty- androidy. Druga część stała się tym samym jednym z najbardziej znanych protest songów rockowych w historii. O młodości muzyka opowiada "Young Lust". Analizując ten utwór możemy dowiedzieć się o jego zwodniczym poczuciu siły. Niestety czas ten doprowadził Pink'a do utraty ideałów ("Goodbye Blue Sky"). Kolejne utwory opowiadają o rosnącym, cegła za cegłą, murze odgradzającym muzyka od świata. Waters porównuje całe to życie do chodzenia po cienkim lodzie ("The Thin Ice"), gdzie każdy następny krok może spowodować jego załamanie. Pierwsza część albumu (jest on podzielony na dwie części, gwoli ścisłości) kończy się piosenką "Goodbye Cruel World" ("żegnaj okrutny świecie"). A propos! Nie ma to nawet najmniejszego powiązania, ale nowa płyta Mansona (o której również napiszę) zawiera piosenkę "Hey cruel world". Nie, nie nawiązuję tutaj do żadnych analogii (broń Boże... XD), aczkolwiek zainteresowanych zapraszam do presłuchania!  Wracając do tematu... Piosenka Floydów jest deklaracją ucieczki od pustego życia, samobójstwa. Dobrze, przejdźmy teraz do drugiej części albumu. Otwiera go ballada "Hey you", w której bohater opowieści śpiewa do samego siebie, z drugiej strony muru. Jest to jego powrót do życia, a jednocześnie do koszmaru, jaki szykuje mu jego wyobraźnia- makabryczne fantasmagorie. W "The Trial" nasz Pink poddawany jest koszmarowi procesu, jaki szykuje mu jego własne szaleństwo. Chciałabym dłużej zatrzymać się na tej piosence, ponieważ jest doprawdy niesamowita. Utwór ten brzmi jak jakiś musical. Nie potrafię opisać słowami geniuszu tej piosenki, wstawię Wam więc tylko kolejny fragment tłumaczenia:
"Zwariowałem
Bujam w obłokach, jestem szalony
Kraty w oknie.
Muszą przecież być drzwi w murze
Którędy tu wszedłem.
Zwariował, buja w obłokach, on zwariował".
Druga płyta zawiera kilka utworów zasługujących na szczególną uwagę. Obok "Hey you", jest to "Comfortably Numb", zawierający spektakularne solo Gilmoura oraz "Run Like Hell", który jest ostatnią próbą wyrwania się bohatera z matni szaleństwa. W finałowej scenie Pink zostaje skazany na zburzenie muru  budowanego przez tyle lat i powrót do życia. Cały świat jest pogrzebany odłamkami walącej się ściany, ale poza nią toczy się normalne życie. Wydawać by się mogło, że takie zakończenie byłoby idealne... Jednakże optymizm ten jest tylko połowiczny. W ostatnich sekundach słychać "isn't it where?" ("czy to nie tu?"), natomiast na początku albumu, w pierwszych sekundach "In the Flesh?" można usłyszeć "we came in" ("zaczęliśmy"). Ten celowy, bardzo przemyślany zabieg ma za cel uświadomienie nam niezniszczalności muru- raz zburzony będzie nadal rósł.


Album ten był olbrzymim sukcesem zespołu, został najlepiej sprzedającą się podwójną płytą w historii muzyki rockowej. "The Wall" stał się jednym z kamieni milowych, jeśli nie grupy, która w tym czasie już się rozpadała, to na pewno muzyki rockowej w ogóle.

A na sam koniec mała niespodzianka, enjoy!

http://www.youtube.com/watch?v=Krq86UiPtIQ

czwartek, 14 marca 2013

running to the edge?

Heeej. Dzisiaj chciałabym napisać coś Wam o moim ulubionym wokaliście. Rozumowanie tego człowieka przez większość ludzi, z którymi miałam możliwość rozmawiać na ten temat jest dość prymitywne: "głupi, brzydki, maluje się". Tak, nie jest przystojny, potwierdzam, tak, maluje się. Ma dość dziwny głos, nie przejmuje się wyglądem i jest bardzo inteligentny. Taki moi drodzy- według mnie - jest Marilyn Manson. Jeżeli zrzedła Wam mina kiedy to przeczytaliście- nie zdziwiło mnie to wcale. Z jego twórczością spotkałam się jakoś w połowie gimnazjum, kiedy to bardzo lubiłam się z niego- w tenże sam prymitywny, wspomniany przeze mnie wcześniej sposób- naśmiewać. Jednakże z czasem jego piosenki bardzo do mnie przemówiły, stały się dla mnie bardzo emocjonalne.
Jaka jest więc jego twórczość? To głównie piosenki z ogromnie zagmatwanym, pełnym wielu metafor, tekstem, krzyk (chociaż ostatnio mniej jakoś, krytycy stwierdzą, że się sprzedał, a może po prostu postarzał?), zezwierzęcenie, emocjonalny ekshibicjonizm, teledyski pełne brutalności. Zdaję sobie sprawę, że  dużo osób stwierdzi, iż to co tworzy Brian Warner (bo tak ma naprawdę na nazwisko owy pan) jest naruszeniem pewnej granicy pomiędzy "normalnością", a kiczem, wyuzdaniem. To już pozostawiam Waszej ocenie. 

Tymczasem wstawiam Wam link do jednej (albo jedynej) najspokojniejszej piosenki, która ma dla mnie osobiście ogromne znaczenie. http://www.youtube.com/watch?v=_bacm20rFO4

No więc to tyle na dziś, aczkolwiek nie w ogóle, ponieważ jestem pewna, że Marilyn Manson pojawi się tutaj jeszcze parę razy. :)

wtorek, 12 marca 2013

Zdjęcia part II

No hej! :) Nie mam dzisiaj zbyt dużo czasu, toteż wpis ten będzie dość krótki. Przejdźmy więc do rzeczy... Parę osób namawia mnie do wrzucania tutaj swoich nagrań, co prawda mam ich trochę, nie są chyba jednak na tyle dobre, by ktoś je usłyszał XD Być może od czasu do czasu jakieś się tutaj znajdzie, mam nadzieję, że nikt przeze mnie nie dozna żadnego uszczerbku na zdrowiu.
Zostawiam Was więc z paroma zdjęciami mojego autorstwa (coraz mniej muzycznie się tu robi, będę musiała coś z tymże faktem zrobić), do następnego posta więc, trzymajcie się! ;D








niedziela, 10 marca 2013

Come on skinny love!

No hej :) Dzisiejsza notka będzie krótka, ale zarazem chyba wymaga ode mnie najwięcej odwagi... Otóż zamieszczam Wam link do mojej wersji "Skinny Love" Birdy. Od razu mówię, że nie jest to akurat cover, to po prostu moje "odśpiewanie" tej piosenki. No i przepraszam również za harczenie, warczenie, syczenie i inne takie, otóż na swoje usprawiedliwienie dodam, że mój brat rozwalił mi słuchawki no i efekty można usłyszeć, m.in. "wydarcia", nieważne.. XD Aaa, no i przepraszam również za swój łamany angielski, ale mam tak, że nie patrzę na tekst podczas śpiewania i czasami wychodzą mi z tego jakieś moje, niezrozumiałe słowa. Liczę jednak na to, że mi wybaczycie.
Od czasu do czasu będę zamieszczać na tej stronie (załącznik) swoje nagrania, mam nadzieję, iż chociaż parę z nich przypadnie Wam do gustu, byłoby mi ogromnie miło.

No i tutaj macie link:

http://ising.pl/nagranie/16d137ci0ni,Birdy-Skinny_Love

Do usłyszenia! :)

P.S.: Do nagrania dołączyłam również niezwykle kreatywny i ambitny pokaz slajdów, doskonale zdaję sobie z tego sprawę... Misiu, mam nadzieję, że mnie nie zabijesz!

sobota, 9 marca 2013

New Horizons

# Właściwie czego ludzie oczekują od muzyki? I czym ona dzisiaj jest? Jeżeli myślicie, że wystarczy mieć talent, by stać się sławnym- mylicie się. Żyjemy w społeczeństwie, w którym trzeba umieć "sprzedać się". Umiejętnie sprzedać swoją twórczość, siebie... A i to czasami nie wystarcza. Dokąd zmierza sztuka w dzisiejszych czasach? Dlaczego ludzie są tak zaślepieni, nietolerancyjni? Jeżeli wreszcie ktoś stanie się rozpoznawalny- zaczyna nam tak ogromnie przeszkadzać. Krytykować to my potrafimy najlepiej, znamy się przecież na wszystkim, więc dlaczego nie mamy tego robić?

FLYLEAF, C.D. - "NEW HORIZONS"!

Tak więc jeśli jeszcze nie znacie tego zespołu, to myślę, że album "New Horizons" będzie dobrym pretekstem by poznać ich bliżej. Zresztą to ostatni taki album, ponieważ w ubiegłym roku Lacey odeszła z zespołu, a zastąpi ją Kristen May (Vader). Już pierwszy singiel- "Fire Fire" przekona Was, że to kawał dobrego grania. W każdym bądź razie warto zapoznać się z tym krążkiem choćby dlatego, że w naszym kraju niewiele się o tym zespole wspomina. Szkoda, ponieważ Flyleaf reprezentują wysoki poziom grania, a dowodem na to może być fakt, że wiele kapel kopiuje ich styl. Jeśli spodoba Wam się "New Horizons" to myślę, iż obowiązkowo powinniście zapoznać się z ich debiutanckim albumem, który otworzył zespołowi drogę do dużej popularności.
Na sam koniec chciałabym przytoczyć słowa z "Call You Out" (ta piosenka bowiem przypadła mi ogromnie do gustu):
"Jak możesz zachowywać się jakbyś wiedział
Kiedy wszystko co wiesz to kłamstwo
Kolejna prawda do zdemaskowania
Wolność Cię dopadnie i powstanie
Potrzebujemy tej prawdy
My walczymy, Ty przegrywasz...".

piątek, 8 marca 2013

Tak inaczej

# Hej, mam nadzieję, że nie zanudziłam Was jeszcze swoimi muzycznymi przemyśleniami, wspomnieniami, etc. :) Żebyście trochę  od tego odpoczęli postanowiłam zamieścić tutaj parę zrobionych przez siebie zdjęć, ponieważ oprócz muzyki interesuję się również fotografią. Ma to co prawda mały związek z główną tematyką bloga, ale mam nadzieję, że wybaczycie mi jeśli na jakiś czas udostępnię tu parę zrobionych przez siebie zdjęć.
Enjoy!








Dzień Kobiet, muzyczne wspomnienia...

# Czeeeść Wam! Jak ja kocham piątki, wreszcie wolne! Co prawda pogoda pozostawia wiele do życzenia, aczkolwiek kto by się tym przejmował? Upragniony odpoczynek sprzyja wesołemu nastrojowi! No więc dzisiaj taki trochę bardziej pozytywny aspekt z kobiecym wokalem, w końcu obchodzimy dziś swój dzień :).



Po napisaniu ostatnich wpisów stwierdziłam, że popełniłam zasadniczy błąd, zdecydowanie. Jestem więc zdeterminowana aby to naprawić. Przedstawiam Wam więc pierwszy zespół, który wywarł jakikolwiek wpływ na mnie oraz na moją muzyczną wrażliwość. Nie pamiętam nawet jak to się stało. Przypominam sobie tylko, że jeszcze parę lat temu gustowałam głównie w popularnych, często  bez przesłania, piosenkach. Po pierwszym odsłuchaniu "All around me" zakochałam się w Lacey Mosley oraz w całym jej zespole- Flyleaf. Właściwie od tamtej pory zaczął się kształtować mój gust muzyczny. Przestała pociągać mnie komercja, zaś gatunki takie jak rock, grunge, punk czy metal powoli stawały się dla mnie bardziej fascynujące (co zresztą trwa do dziś dnia). No cóż, przejdźmy może trochę do historii zespołu.


Czwartego września 1981 roku przyszła na świat niepozorna dziewczynka- Lacey Mosley. Właściwie cała jej młodość była ściśle związana z muzyką. W wieku trzynastu lat zaczęła poważnie myśleć o założeniu własnego zespołu. Rok później otrzymała pierwszą gitarę basową. Jako szesnastolatka uciekła z domu po kłótni z matką, zamieszkała z dziadkami. W tym samy czasie nękały ją myśli samobójcze oraz depresja. Po przeprowadzce z Teksasu poczuła się tak, jakby z jej życia ktoś wymazał wszelkie wartości. Po tym jak babka kazała jej chodzić do Kościoła- nawróciła się. "Moje życie zupełnie się zmieniło"- powiedziała wokalistka. Później Mosley przeprowadziła się do Temple w Teksasie, gdzie poznała Jamesa Culpeppera. Zapoznała się tam też z Jaredem Hartmannem i Sameerem Bhattacharya, którzy grali w zespole Sporos. Gdy Sporos się rozpadł, Sameer i Jared dołączyli do Mosley i Jamesa. Następnie mieli dwóch basistów, nim znaleźli Pata Sealsa i stali się Passerby. W czerwcu 2004 roku zmienili nazwę na Flyleaf. 6 września 2008 r. Lacey Mosley poślubiła Joshuę Sturm'a w ich własnym domu.


Co ciekawe ich piosenki są bardzo emocjonalne, czasami trudne do zinterpretowania. I tak warto posłuchać chociażby jednej (ale zdecydowanie uważam, że warto poznać ich więcej!) - "Cassie", która posiada ogromnie wzruszającą historię. Aby zaznajomić się z historią utworu zapraszam tutaj:  http://www.comprendo.info/song/Flyleaf/Cassie

Na pewno nigdy nie zapomnę tego zespołu, który stanowi poniekąd część mojej przeszłości. Zapraszam Was więc do zachwycania się wrażliwością Lacey. No i oczywiście do usłyczenia! :)

czwartek, 7 marca 2013

Smells like teen spirit...

W dzisiejszym swoim poście chciałabym Wam trochę opowiedzieć o pewnym zespole, który swojego czasu wywarł na mnie ogromne wrażenie. No więc miłego czytania! :)
Prawie wszyscy znamy tego słynnego muzyka, nie da się ukryć. Głównie kojarzymy go z piosenek takich jak: "Smells like teen spirit" czy "Rape me". Czego więc jeszcze o nim nie wiecie? Przekonajmy się więc!







Kilka słów o wokaliście:

Kurt Donald Cobain (ur. 20 lutego 1967 w Aberdeen, zm. 5 kwietnia 1994 w Seattle) – amerykański wokalista, gitarzysta, kompozytor i autor tekstów oraz muzyk grunge'owych zespołów Nirvana oraz Fecal Matter. Jego żoną była Courtney Love, z którą miał córkę Frances Bean Cobain.
W 2003 został sklasyfikowany na 12. miejscu listy 100 najlepszych gitarzystów wszech czasów magazynu Rolling Stone. W 2006 roku piosenkarz został sklasyfikowany na 20. miejscu listy 100 najlepszych wokalistów wszech czasów według Hit Parader.  Co do zespołu... Nirvana i Radiohead były najważniejszymi zespołami lat dziewięćdziesiątych. Również najbardziej docenianymi i chwalonymi, właściwie we wszystkich kręgach. Zarzuty o banał, prymitywizm oraz skopiowanie "Come As You Are" od Killing Joke są bezwartościowe, odkąd muzyka Nirvany wybuchała pasją, wrażliwością i żarem. Małe dzieci wiedzą kim był Cobain, że Nirvana grała ostro i hałaśliwie i że była zaprzeczeniem "komercji" lub "wiochy". Puśćcie dowolnej osobie zwięzły popowy kawałek z głośnymi, jazgotliwymi gitarami i krzykliwym wokalem i otrzymacie porównanie do Nirvany. 
Jak powstał więc ten kultowy zespół?
W 1985 Cobain po raz pierwszy spotkał Novoselica. Obydwoje byli fanami punk rocka, co pozwoliło im w dość krótkim czasie odnaleźć wspólny język oraz między innymi przyczyniło się do szybkiego zawiązania ich przyjaźni. Trzy lata później Nirvana nagrała pierwsze demo. Zaś rok później ukazała się ich pierwsza płyta- "Bleach". W 1991 roku zespół podpisał kontrakt z Geffen DGC Records. Nagrali kolejną płytę (i zarazem chyba najbardziej znaną)- Nevermind, która w 46 251 kopiach dotarła za granicę. Krótko po tym wydarzeniu MTV nawiązało z Nirvaną współpracą. "Smells like teen spirit" było niemal na każdym rogu... Dwa lata później zespół nagrał "In utero", które budziło wiele kontrowersji. Krążek miał się nazywać "I hate myself and want do die", ale nie spotkało się to z przychylnością wytwórni. Kilka miesięcy później doszło do wielu konfliktów oraz problemów w zespole. Cobain zaczął przesadzać z narkotykami. Umieszczono go w ośrodku odwykowym Exodus, jednak mężczyzna szybko stamtąd uciekł. 8 kwietnia 1994 roku zostaje znalezione jego ciało, wiadomo, że zginął piątego kwietnia, nie wiadomo jednak jak. Jego śmierć podzieliła fanów Nirvany. Jedni wyznają teorię spisku i morderstwa, inni samobójstwa. Faktem jest jednak, że wokalista zostawił miliony fanów bez swojej muzyki. Zespół zakończył działalność, a członkowie pogrążyli się w żałobie wraz z fanami.
Dlaczego Nirvana?
Wcześniej nie byłam wielką fanką tego zespołu. Jak wiele innych znałam tylko parę piosenek genialnego wykonawcy. I choć wolę go jako wokalistę niż gitarzystę- darzę tą postać ogromnym szacunkiem. Co prawda można by wspomnieć o jego słabościach, o narkotykach, następującej degradacji psychicznej, mimo wszystko wolę się skupić na plusach Kurta. Nie podlega wątpliwości, że był ogromnie wrażliwym człowiekiem, nie potrafił poradzić sobie z otaczającą go rzeczywistością. Nie mógł zrozumieć nietolerancji, gardził takimi ludźmi. I choć tak naprawdę nie darzył swojej osoby sympatią- kochał ludzi, o czym zresztą wielokrotnie wspominał w wielu wywiadach. Tak naprawdę nigdy w pełni nie zrozumiemy jego tekstów, dramatu uzależnienia czy też niewątpliwej depresji. Wszystkim polecam bardzo biografię muzyka "Pod ciężarem nieba". Uważam, że jest to naprawdę dobra książka. Mnie osobiście najbardziej poruszył fragment o dzieciństwie mężczyzny, a mianowicie- wspomnienie jazdy na sankach gdy Cobain był jeszcze szczęśliwy, a"jego błękitne oczy lśniły w promieniach zimowego słońca"...

 "W ciągu jednego dnia Kurt narodził się dla świata, zmarł w sekrecie własnego mroku, wreszcie zaś wskrzeszony został dzięki potędze miłości. Był to wyjątkowy wyczyn - nieprawdopodobny i niemalże niemożliwy - to samo można by wszakże powiedzieć o znacznej części jego przejaskrawionego życia...".
Muzyczna lista (kolejność przypadkowa):

"All apologies", "Come as you are", "Lithium", "About a girl", "In bloom", "The man who sold the world", "Smells like teen spirit", "Sappy", "Lake of fire", "Love Buzz", "Something in the way", "My girl", "Heart Shaped Box", "Come as you are"

To tylko parę z moich propozycji. Zapraszam do dalszego muzycznego poznawania tego zespołu. No i do zobaczenia w następnym wpisie :)!

środa, 6 marca 2013

Jak to wszystko się zaczęło?


Hej! :)
No więc w swoim drugim wpisie chciałabym przybliżyć Wam moją przygodę z muzyką. Praktycznie już od najmłodszych lat nuciłam sobie różne melodie, wymyślałam piosenki, brałam udział w wielu organizowanych przez szkołę akademiach okolicznościowych. Ze względu na to, że posiadam dość muzykalną rodzinę, obcowanie ze śpiewem było dla mnie czymś zupełnie naturalnym. Nigdy też nie zapomnę swojego pierwszego występu, miałam wtedy osiem lat, a publiczność ogromnie mnie peszyła. Właściwie można powiedzieć, że jestem samoukiem, mimo prywatnych lekcji (które zresztą trwały stosunkowo krótko).W wieku 14 lat wstąpiłam do chóru, dwa lata później wraz ze znajomymi założyliśmy swój pierwszy zespół. Dźwięki, melodie były zawsze obecne we mnie, w każdym- lepszym bądź też gorszym- momencie mojego życia. I o tym właśnie będzie ten blog- o mojej miłości do muzyki.
A więc do zobaczenia!

wtorek, 5 marca 2013

Początek

No hej! Na samym wstępie chciałabym napisać, że ten blog jest po prostu moim projektem szkolnym. Przez blisko miesiąc będę opisywać Wam moje spostrzeżenia dotyczące muzyki.
No to zaczynamy, do zobaczenia już jutro!