wtorek, 26 marca 2013

Born Villain


Hej, no więc dzisiaj dla wszystkich "odrobinę" przydługa recenzja płyty Warner'a aka Mansona. No to zaczynamy!


Pierwsze przesłuchanie "Born Villain" daje poczucie deja vu – wszystko w porządku, ale już to na poprzednich albumach grupy słyszeliśmy. Jednak Manson i gitarzysta Twiggy Ramirez, obaj odpowiedzialni za większość kompozycji, tylko pozornie niczym nowym nie zaskakują. Przez ostatnie dwa lata składali rozmaite deklaracje. Zapowiadali album deathmetalowy (nawet nie chcę sobie wyobrażać, jak mogłoby to brzmieć z histerycznym, wysokim głosem Mansona) lub inspirowany nagraniami Slayera. Ramirez twierdził, że będzie to punkowa wersja "Mechanical Animals", ale pozbawiona pretensjonalności. Potem wreszcie Manson obiecywał, że to będzie płyta zbliżona do tego, czego sam słuchał, zanim zaczął występować na scenie. Powoływał się na Killing Joke, Revolting Cocks, Bauhaus i Birthday Party. 
Paradoksalnie w tym akurat stwierdzeniu jest najwięcej prawdy. I nie tylko dlatego, że "Born Villain" to pierwsza płyta Mansona w wytwórni Cooking Vinyl, dla której kiedyś nagrywali m.in. Bauhaus i Killing Joke. "Born Villain" odkrywa swoje najciekawsze strony podczas kolejnych przesłuchań. Zza zasłony gotyckiego industrialu wyłania się nowofalowy chłód, za to sekcja rytmiczna zaskakuje niemal funkowym brzmieniem. Zimny industrial w stylu Trenta Reznora nagle wybucha gwałtownymi emocjami ("Pistol Whipped"). Mroczne ballady rzeczywiście brzmią jak Mansonowska wersja piosenek Nicka Cave'a. A na sam koniec pojawia się cover "You're So Vain", wielkiego przeboju Carly Simon z początku lat 70. W oryginalnej wersji w chórkach śpiewał Mick Jagger, zaś Manson do współpracy zaprosił Johnny'ego Deppa. Znakomity aktor przyjaźni się z muzykiem od lat, w kwietniu występował z nim nawet podczas rozdania Revolver Golden Gods Awards w Los Angeles. Depp wyszedł na scenę, by zagrać z Mansonem "The Beautiful People" i "Sweet Dreams (Are Made of This)". "Born Villain" to bez wątpienia dzieło inteligentnego artysty. Manson nieraz dawał dowód swojej fascynacji sztuką i poezją. Tym razem odwołuje się w tekstach m.in. do greckiej mitologii czy poezji Charles'a Baudelaire'a (oczywiście w numerze "The Flowers of Evil"). Kluczowy wydaje się jednak zacytowany we wstępie do "Overneath the Path of Misery" fragment "Makbeta": "Życie jest tylko przechodnim półcieniem (...) powieścią idioty / Głośną, wrzaskliwą, a nic nie znaczącą" (przytaczam w przekładzie Józefa Paszkowskiego). Manson wciąż patrzy na świat jako na miejsce zepsute, beznadziejne, przytłaczające. Teksty buduje na zderzeniu piękna i brzydoty, życia i śmierci, wyzywających fantazji i brutalnej rzeczywistości. I wydawać by się mogło, że odwoływanie się do Baudelaire'a i Szekspira jest zbyt prostym kluczem, ale i tak na scenie alternatywnej Marilyn Manson cały czas jest artystą wyjątkowym. Pozostał prowokatorem – to nieodłączny element jego scenicznego emploi. Ale prowokuje jeszcze inteligentniej niż kiedyś.

Na sam koniec po prostu zachęcam Was po prostu, bez zbędnych ceregieli, do przesłuchania. Przede wszystkim dlatego, że naprawdę mamy tutaj do czynienia z czymś innym niż klasyczny "Antichrist Superstar" czy "Sweet dreams". Zdaję sobie sprawę, że pisząc kieruję się wyłącznie własnym subiektywizmem, aczkolwiek uważam, iż naprawdę warto zapoznać się z kolejną odsłoną tego inteligentnego człowieka.
Cały album wstawiłam na samym początku, enjoy. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz